Zwyczaje świąteczne na Lubelszczyźnie

Na Lubelszczyźnie Boże Narodzenie nazywano nie tylko świętami, ale też godami, godnymi świętami i kolędą. To były dni wyjątkowe, w których dom stawał się "świętą przestrzenią", a każdy gest miał znaczenie. Nie bez powodu powtarzano, że "jaka Wigilia, taki cały rok", dlatego w obyczajach mieszkała troska o urodzaj, zdrowie, dostatek i zgodę w rodzinie.
Na Lubelszczyźnie od wieków przenikają się różne tradycje - małopolskie, wschodnie i prawosławne, a współcześnie także te bardziej globalne. To właśnie dlatego obrzędowość świąteczna była tu wyjątkowo bogata i zróżnicowana. Dawniej w izbach stawiano snopek zboża i wieszano słomiane pająki, dziś częściej pojawia się choinka i jemioła. Zmieniały się także zwyczaje związane z prezentami, w wielu domach Święty Mikołaj przychodził zarówno 6 grudnia, jak i w Wigilię, choć bywało, że z obdarowywania rezygnowano całkowicie, aby prezenty pojawiły się dopiero pod choinką.
Świąteczny dom na Lubelszczyźnie - zielone gałęzie, podłaźnik i choinka
Zanim w Polsce upowszechniła się stojąca choinka, w wielu miejscach istniał słowiański zwyczaj dekorowania izby zielonymi gałęziami. Taki stroik nazywano m.in. podłaźnikiem, połaźniczką, jutką, wiechą, a także sadem lub sadkiem (te nazwy później bywały używane również wobec choinki). Na terenach związanych także z okolicami Lublina taki zwyczaj był dobrze znany, a ludzie wierzyli, że iglaste gałęzie chronią dom i jego mieszkańców przed złymi mocami i urokami. Z czasem podłaźniki zaczęły znikać z chat przed II wojną światową, a coraz częściej w izbach pojawiała się choinka.
Kiedy choinka przyszła "na lubelskie"
Choinka w dzisiejszej postaci trafiła na ziemie polskie stosunkowo późno, około dwustu lat temu, przejęta od Niemców w latach 1795–1807. Najpierw stała w domach mieszczańskich i w bogatszych dworach, a później stopniowo rozchodziła się po regionach. W części północnych i zachodnich terenów Polski była znana wcześniej, natomiast w miastach Polski centralnej, wschodniej i południowej często ubierano ją dopiero na początku XX wieku, a na wieś tych obszarów trafiała po 1914 roku i naprawdę rozpowszechniła się dopiero po II wojnie światowej. Dziś jest już wszędzie i właśnie to pokazuje, jak szybko zwyczaj stał się wspólny dla wszystkich warstw społecznych.
Pająki i "światy" - lubelska izba przed choinką
W świątecznym wystroju izby ważne były też pająki i światy. Pająk to przestrzenna konstrukcja wykonywana ze słomy, bibuły, nici, fasoli czy wydmuszek jaj. Światami nazywano z kolei kule, krążki albo gwiazdki wykonywane ze słomy lub opłatka. Te ozdoby były w polskich domach jeszcze zanim rozpowszechniła się choinka, a gdy stojąca jodełka weszła do izby, wiele elementów dawnych dekoracji po prostu "przeniosło się" na choinkę jako ozdoby.
Najstarsze ozdoby choinkowe na Lubelszczyźnie - prosto, domowo, własnoręcznie
W tradycyjnym stroju choinki królowały rzeczy proste: jabłka, orzechy, szyszki, łańcuchy, gwiazdki z papieru, słomy lub opłatka, świeczki, kwiaty z bibuły, ozdoby z wydmuszek jaj, małe "światy" z opłatka i małe słomiane "pająki". Pojawiały się też koszyczki ze słomy lub papieru, figurki aniołków, bombki z bibuły, cukierki i ciastka, czasem w kształcie gwiazdek albo zwierząt domowych. W wielu domach ozdoby robiło się samemu przez cały adwent: łańcuchy ze słomy i bibułki, lalki z tekturki, bibułowe anioły, a także ciastka, które później lukrowano i wieszano na drzewku.
Co znaczyły ozdoby - jabłko, łańcuch, gwiazda i świeca w ludowym myśleniu
Ozdoby nie były "byle jakie". Jabłko łączono z płodnością, miłością i urodzajem, a w starszych wyobrażeniach miało też związek ze światem zmarłych, bo pierwotnie bywało pokarmem ofiarowanym duszom. Łańcuch, często robiony ze słomy, niósł znaczenie dostatku i obfitości, słoma miała moc "wzmacniania" płodności i urodzaju, a długi łańcuch miał ściągać bogactwo do domu i zagrody. Gwiazda na czubku kojarzyła się z Gwiazdą Betlejemską, a świeczki zapalano "z ukazaniem się pierwszej gwiazdki". Ogień i światło tłumaczono też jako ochronę przed złem i urokami, szczególnie w czasie Godów, gdy według wierzeń, różne "siły" krążyły bliżej ludzkich domów.
Bogaty wieczór - dzień przed Wigilią u Rusinów
Na Lubelszczyźnie ważne były również zwyczaje rusińskie. Dzień przed Wigilią nazywano Bogatym wieczorem. Tego dnia "zawieszano" post adwentowy (m.in. w Chełmskiem, okolicach Włodawy i Międzyrzeca), dziewczęta wróżyły o pomyślności na następny rok, a po wsi chodziła młodzież poprzebierana za Cyganów, Żydów, wieszczków i składała życzenia.
Wigilia na Lubelszczyźnie - zaduszkowy sens i wolne miejsce przy stole
Współcześnie często się o tym nie mówi, ale w tradycji Wigilia miała też sens zaduszkowy, wywodzący się jeszcze z czasów pogańskich. Wierzono, że w tę noc łatwiej o kontakt ze światem zmarłych, dlatego w potrawach pojawiały się mak i grzyby, zostawiano wolne miejsce przy stole (pierwotnie dla duszy odwiedzającej dom), a część jedzenia pozostawiano na noc, by "posiliły się" nim duchy przodków. To był czas graniczny, pomiędzy ładem i chaosem, więc ludzie dbali, by w domu panował porządek, zgoda i odpowiedni rytm działań.
Przygotowania do Wigilii - Stara Wieczerza, pieczenie i okadzanie obejścia
W Dzwoli i okolicach dzień przed Wigilią nazywano Starą Wieczerzą. Pieczono wtedy m.in. jaglane i reczane pierogi z serem i śmietaną, z okrasą albo masłem, a także makowce oraz postne reczane pierogi gotowane z suszem i dużą ilością maku tłuczonego w stępie, a potem pieczone w piecu. Rano w Wigilię gospodarz kropił obejście święconą wodą dla pomyślności, a w okolicach Dzwoli okadzano chałupę, oborę i stajnię żarem z pieca wsypanym do glinianego garnka z dodatkiem święconego ziela i mirry, miało to chronić ludzi i zwierzęta przed chorobami "z wiatru". Mężczyźni sprzątali obejście, szykowali paszę i młócili cepem zboże, kobiety piekły chleb i kołacze, a gdy do izby wszedł ktoś obcy, wypadało poczęstować go kawałkiem pieroga.
Wigilia - post i domowe obowiązki jako część świątecznego porządku
Przez cały dzień poszczono albo jedzono bardzo skromnie. Bywało, że tylko chleb, czasem barszcz z chlebem lub z ziemniakami, a wieczerza była postna "z olejem". Domowe obowiązki nie były traktowane wyłącznie jako praca, ale jako element rytuału: gospodyni bieliła izbę i prasowała bieliznę, a w domach bez podłogi wysypywano klepisko suchym piaskiem. Dzieci od rana musiały nanieść drewna, wody i przygotować zapasy, bo wierzono, że w Wigilię "nie powinno się już potem chodzić i otwierać", żeby nic "nie uciekło" z domu i gospodarstwa na cały rok.
Stróże z młodych świerków - ochrona bramy i gospodarstwa
W niektórych wsiach jeszcze przed wschodem słońca przynoszono z lasu dwa młode świerki i wtykano je po obu stronach bramy wjazdowej. Nazywano je stróżami: miały chronić obejście przez cały rok przed złymi ludźmi, chorobami i wypadkami. Jeśli taki "stróż" pochylił się w którąś stronę, stamtąd wypatrywano zagrożenia, nawet złodzieja.
Słoma i siano w domu - dlaczego wnoszono je na Wigilię
Na Lubelszczyźnie wniesienie w Wigilię słomy i siana do domu było uznawane za wielką świętość. Miało zapewnić urodzaj, dobrobyt i szczęście, ochronę przed złem i klęskami żywiołowymi. Siano kładziono pod obrus, czasem także pod stół, a słomę rozścielano na podłodze. W kącie izby stawiano snopek żyta (czasem również owsa i pszenicy) nazywany królem, a w różnych miejscowościach także: króle, kolęda, dziad, kolędnik lub baba. Snopek stał zazwyczaj do Trzech Króli, a potem ziarno dodawano do siewnego, a słomę dawano bydłu, wszystko po to, by "błogosławieństwo trzymało się" gospodarstwa.
Pierwsza gwiazda i wigilijna kolacja - zasady, których pilnowano
Kolację zaczynano, gdy pojawiła się pierwsza gwiazda. Wierzono, że wygwieżdżone niebo wróży urodzaj, a obserwacja gwiazd była częścią wieczoru. Pod obrus sypano zboże, by przyszłe plony były lepsze, a potem dawano je kurom, żeby lepiej się niosły. Podczas posiłku nie należało odkładać łyżki, trzeba ją było trzymać w ręku do końca, bo inaczej w żniwa miał boleć krzyż. Ważne było też, żeby spróbować wszystkich potraw, bo wierzono, że wtedy w przyszłym roku niczego nie zabraknie.
Wigilijne potrawy na Lubelszczyźnie - co trafiało na stół
Do tradycyjnych potraw zaliczano m.in. barszcz z mąki żytniej lub owsianej, barszcz z buraków, groch, fasolę, grzyby, kartofle, różne kasze, pierogi, racuchy, kutię, kluski, susz, kisiel, śledzie i inne ryby. Często dążono do tego, by było dwanaście potraw, ale gdy dom był biedniejszy, robiono mniej, tylko koniecznie nieparzyście: pięć, siedem lub dziewięć, bo parzysta liczba mogła przynieść niepowodzenie. W części wschodnich terenów na koniec podawano kutię z pszenicy, miodu i maku. Zdarzało się też, że przygotowywano zapomniane dziś potrawy jak "siemieniucha" z makucha lnianego czy "sołoducha" (żur z zaparzonej gryki i mąki żytniej poddanej skwaśnieniu). Był także kisiel z owsa, robiony przez zakwaszenie, cedzenie i gotowanie.
Na wigilijnym stole często stawiano nieparzystą liczbę potraw - siedem, dziewięć lub trzynaście. Szczególne miejsce zajmowały dania z kaszy gryczanej, która była jedną z najważniejszych upraw regionu. Ryba należała do potraw obowiązkowych, a w części domów do dziś przygotowuje się kutię. Jednocześnie dbano o to, aby przy stole zasiadła parzysta liczba osób. Jeśli domowników było za mało, zapraszano sąsiadów, ponieważ wierzono, że nieparzysta liczba biesiadników może zwiastować śmierć kogoś z rodziny.
Wróżby wigilijne - urodzaj, pogoda i miłość
W Wigilię bardzo lubiano wróżyć. Patrzono na gwiazdy, wyciągano źdźbła siana spod obrusu, rzucano słomę za belkę czy za obrazy, licząc, ile źdźbeł się zaczepiło, to miało mówić o przyszłorocznych plonach. Wróżono też pogodę: obserwowano dzień wigilijny jak "model" roku, a w Kocudzy układano w skorupkach cebuli sól, by po wilgoci przewidywać, które miesiące będą deszczowe. Podczas wieczerzy wróżono także długość życia, wyciągając spod obrusu źdźbła siana – najdłuższe zapowiadało długowieczność. Panny zwracały uwagę, by było ono proste i zielone, co miało wróżyć szybkie zamążpójście. Wierzono też, że gospodarze powinni w Wigilię "rozmawiać" ze zwierzętami i drzewami w sadzie, namawiając je do dobrego owocowania w nadchodzącym roku.
"Hop, hop, gdzie mój chłop?" - wigilijne wróżby miłosne na Lubelszczyźnie
Wigilijny wieczór był na Lubelszczyźnie czasem szczególnie sprzyjającym wróżbom, zwłaszcza tym dotyczącym miłości i zamążpójścia. Po kolacji panny wychodziły na dwór i nasłuchiwały, z której strony szczeka pies. Wierzono, że właśnie stamtąd przyjdzie przyszły mąż. Jeśli jednak panowała cisza i żaden pies się nie odezwał, dziewczyna wołała głośno: "Hop, hop, gdzie mój chłop?", a następnie czekała, z której strony odezwie się echo. To ono miało zdradzić kierunek, z którego pojawi się kawaler. Zwyczaj ten bywał też pretekstem do żartów ze strony sąsiadów, którzy z uśmiechem komentowali niecierpliwość panien wypatrujących miłości.
Zakazy i nakazy w Wigilię - "żeby się wiodło"
Z Wigilią wiązało się mnóstwo zakazów i nakazów mających chronić przed złem i zapewnić szczęście. Wierzono, że szczęście przynosi pierwszy męski gość w domu, a źle wróżyło, gdy pierwsza weszła kobieta, dlatego zabraniano kobietom sąsiedzkich odwiedzin. Często obowiązywał też zakaz pożyczania czegokolwiek tego dnia. Pilnowano, by wstać rano, bo miało to dawać energię na cały rok, a przed kolacją starano się załagodzić spory i oddać długi.
Wierzono również, że w Wigilię nie wolno szyć, bo można "zaszyć sobie rozum". Zabraniano pożyczania czegokolwiek, aby w nadchodzącym roku niczego nie ubywało z domu i gospodarstwa. Szczególnie pilnowano, aby jako pierwszy gość nie przyszła kobieta, gdyż wróżyło to choroby i niepowodzenie. Z tego powodu dawniej chłopcy i mężczyźni od rana obchodzili wieś, składając życzenia i "uprzedzając" wszystkie kobiety.
Drzewka owocowe w Wigilię - opasywanie słomą i "rozmowy" z jabłonką
Jednym z mocnych zwyczajów było opasywanie drzewek owocowych słomą i symboliczne "wymuszanie" urodzaju: gospodarz potrafił stukać w drzewko siekierą i pytać: "Będziesz rodziła, czy nie?", a ktoś z rodziny odpowiadał: "Będę, będę". Czasem podkreślano, że gospodarz powinien iść boso, by zapewnić jabłonce obfite rodzenie. Wierzono, że takie działania naprawdę "ustawiają" plony na kolejny rok.
Kolęda dla zwierząt - opłatek, resztki i noc, w której mówią krowy
W tradycji powszechne było dzielenie się ze zwierzętami kolorowym opłatkiem i resztkami jedzenia z wigilijnego stołu. Podkreślano szczególnie krowy, bo miały być obecne w stajence przy narodzeniu Jezusa, dlatego to im należał się opłatek z chlebem. Wierzono też, że w wigilijną noc zwierzęta mówią ludzkim głosem, ale podsłuchiwanie ich rozmów było zakazane, bo mogło sprowadzić nieszczęście. W święta dbano o zwierzęta wyjątkowo mocno, bo były podstawą życia gospodarstwa: krowy żywiły mlekiem, konie wykonywały ciężką pracę w polu. Dla zwierząt wypiekano dawniej specjalne, kolorowe opłatki, którymi dzielono się po wieczerzy. Podłogi wyścielano sianem, a ognia nie wygaszano przez noc - także z myślą o duszach zmarłych, które według wierzeń mogły odwiedzać dom. Po kolacji nie sprzątano stołu aż do rana, aby mogły posilić się pozostawionymi potrawami.
Pasterka i spanie na słomie - domowa pamiątka stajenki
W wielu rodzinach wyjście na pasterkę było obowiązkiem, a po powrocie, około trzeciej lub czwartej nad ranem, jadło się pierogi i spało na rozrzuconej po podłodze słomie, często w ubraniu. Taki sen na słomie traktowano jako dawny zwyczaj i pamiątkę stajenki.
Po wsiach nie brakowało także kolędników z Gwiazdą oraz tzw. Herodów - grup chodzących z szopką, odgrywających jasełka w formie teatru lalek lub żywych scen z udziałem przebranych postaci. Zdarzało się, że kolędnicy prowadzili ze sobą nawet żywe zwierzęta, a ich odwiedziny były ważnym znakiem świątecznego czasu.
25 grudnia na Lubelszczyźnie - dzień rodzinny i zakaz prac
Dzień Bożego Narodzenia spędzano w gronie rodzinnym, unikano wizyt pozarodzinnych. Nie wykonywano żadnych prac, a czasem zakazywano nawet czesania się, czyszczenia butów czy świecenia wieczorem światła. Pilnowano też, by nie spać w dzień, bo wierzono, że wtedy zboże będzie zalegać na polach.
Święty Szczepan 26 grudnia - słoma do obory i owies w kościele
Na św. Szczepana wynoszono słomę z podłogi, bo przez święta leżała w izbie. Ścielono nią krowy, a część bywała przechowywana do czasu siewu prosa. Ziarnem karmiono kury, a tego dnia w kościele sypano owsem na pamiątkę ukamienowania św. Szczepana, był to też znak i wróżba urodzaju. Poświęcony owies dawano kurom i dosypywano do ziarna siewnego. W tym dniu zawierano również całoroczne umowy o pracę, często w karczmie, stąd powiedzenie: "Na Święty Szczepan każdy sobie Pan".
Połaźnik w drugi dzień świąt - kto wejdzie pierwszy, taki będzie rok
Wierzono także, że od pierwszego połaźnika odwiedzającego dom będzie zależało szczęście w przyszłym roku. Najlepiej, gdy był to młody, zdrowy i wesoły chłopak, im młodszy, tym lepiej. Najgorzej, gdy jako pierwsza przyszła kobieta, bo jej wizyta miała wróżyć choroby, wypadki i niepowodzenia. A że święta lubiły też śmiech, zdarzały się figle: w okolicach Krasnegostawu kawalerowie potrafili chodzić po wsi z cielakiem i zachodzić do domów, gdzie mieszkały panny, ku wielkiej wesołości (i jeszcze większemu zamieszaniu).
Przysłowia świąteczne na Lubelszczyźnie - pogoda, urodzaj i znak czasu
W lubelskiej tradycji przysłowia prowadziły ludzi przez zimę jak drogowskazy. Powtarzano choćby: "Jak na pasterkę jasno, to w stodole ciasno", albo patrzono na pogodę w Wigilię jak na zapowiedź całego roku. I nawet jeśli dziś wiele z tych obyczajów znamy już tylko z opowieści, ich sens pozostaje czytelny: w świątecznym czasie na Lubelszczyźnie chodziło o to, by dom był bezpieczny, gospodarstwo dostatnie, a ludzie zdrowi i w zgodzie - bo wtedy "wiedzie się" przez cały rok.
Wigilia po lubelsku
Dawne zwyczaje świąteczne na Lubelszczyźnie pokazują, że Wigilia była kiedyś prawdziwym "dniem instruktażowym" na cały rok – wystarczyło nie zaspać, nie pożyczyć nic sąsiadce i uważnie słuchać, skąd szczeka pies. A jeśli dziś nie pamiętamy już wszystkich zakazów i wróżb, to może dlatego, że i tak najważniejsze w święta pozostaje to samo: wspólny stół, odrobina magii i przekonanie, że następny rok musi być lepszy.
